Dzień drugi




Po zimnej nocy obudziłyśmy się wyspane i rześkie, w pełni przygotowane na nowe przygody. 
Na liście sobotnich atrakcji znalazł się popularny w Melbourne targ - Queen Victoria Market. Jest to największy i najstarszy (z XIX wieku) targ na świeżym powietrzu znajdujący się w południowej półkuli ziemskiej, wpisany w Rejestr Dziedzictwa regionu Victoria. Można się na nim zaopatrzyć w świeże warzywa, owoce, przyprawy, a także nabyć żywą kurę czy koguta. Druga część targu to ubrania, pamiątki, wytwory skórzane. Ciekawostką jest, że zanim na rogu ulic Queens i Victoria powstał słynny rynek, znajdował się tam stary miejski cmentarz. 9 000 ciał wciąż pozostaje pochowanych pod jednym z parkingów podlegających pod tereny targu. 




Spotkałyśmy węża... ale był taki nie do końca prawdziwy ;)  

W drodze do Queen Victoria Market, pytając o drogę, poznałyśmy przemiłego Australijczyka, Liama, który zapisał nam na kartce wiele przydatnych informacji. Dowiedziałyśmy się również jak zaoszczędzić pieniądze i zapobiec marnowaniu się jedzenia, bowiem wiele warzyw i owoców, które się nie sprzedadzą, pod koniec dnia trafia do kosza. I tak dostałyśmy całą siatkę papryk i winogron zupełnie za darmo. 





Wracając z targu, usatysfakcjonowane zdobyczami, zaledwie 700 metrów od naszego domu, natrafiłyśmy na przytulne, kolorowe miejsce - Neruda Brunswick, południowoamerykańską knajpkę, prowadzoną przez pozytywnego Chilijczyka. Zmęczone, postanowiłyśmy coś zjeść i to była bardzo dobra decyzja, bo danie, które otrzymałyśmy było przepyszne! Właściciel, Gus Vargas, specjalnie dla nas przygotował wegańskie burgery w kukurydzianych bułkach. Wszystkie składniki były świeże i bardzo smaczne. Do tego usłyszałyśmy całą historię tego niezwykłego miejsca z duszą i jego właściciela, który poza dobrą kuchnią pasjonuje się muzyką, gra w zespole i tworzy własne składanki muzyczne, które w postaci płyt CD można nabyć za 5$. W jego sercu rozbrzmiewa głównie salsa. 
Na regale, który jest znaczącym elementem dekoracji pomieszczenia, znajduje się wiele tradycyjnych instrumentów pochodzących z krajów ameryki łacińskiej, kolekcja kaset i płyt muzycznych oraz wyżej wspomniane albumy - składanki.
Przegadałyśmy z Gus'em dobre trzy godziny, próbując w międzyczasie prawdziwej yerby mate i tradycyjnego chilijskiego alkoholu - Pisco.
To był przemiły wieczór, a posiłek był, jak to się ładnie po angielsku mówi, "on the house" :) 




  
Atmosfera tego miejsca skłoniła nas do następujących refleksji, że łatwo jest przegapić w życiu codziennym te ważne chwile i wspaniałych ludzi z uwagi na brak czasu i ciągły pośpiech. Kiedy jednak zwalniasz, otrzymujesz dokładnie to czego ci brakuje. Jeśli sam od siebie dużo dajesz to dużo dostajesz w zamian i to dokładnie wtedy kiedy jest Ci to najbardziej potrzebne - energia wraca - zwłaszcza ta dobra.









Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty